niedziela, 13 maja 2012

Koniec tego dobrego..

Dokładnie. Jutro czas opuścić domowe pielesze i iść jak człowiek do pracy. Od początku maja moja stopa tylko raz stanęła w Alejach J. No dwa, jeśli licząc wizytę u lekarza, ale nie będę drobiazgowa. Muszę przyznać, że inaczej pracuje się z domu. Trochę jakby leniwiej, zbyt wiele pokus na około. Można pospać do 9, albo dłużej, spokojnie obejrzeć jakiś serial do śniadania, wyskoczyć do sklepu, siedzieć przed komputerem w spodniach dresowych i zwykłym t-shircie i nie robić makijażu ;)

Po dłuższej nieobecności w biurze najbardziej brakuje mi kawy, bo o dziwo tylko kawa w pracy mi smakuje. W domu mimo, spieniacza, cukru cynamonowego i szklanek do latte no nie idzie.. nie smakuje. Tak więc jedyne na co już teraz czekam to poranny duży kubek kawy z mlekiem, a reszcie staram się póki co nie myśleć.
Myślałam, że chodząc do pracy dni lecą jak szalone, ale po 2 tygodniach spędzonych w domu już wiem, jak bardzo się myliłam. Mimo dłuższego snu i braku komunikacji miejskiej w godzinach szczytu czas pędzi dokładnie tak samo. Nie tęskniłam za tym, ale chyba nie mogłabym żyć jako przysłowiowa kura domowa i spędzać czas wyłącznie w domu. Przy kliku dniach można czuć przyjemność z bycia poza wielkim korporacyjnym światem, ale po kliku tygodniach czuję, że czas wracać. Wkroczenie do tego rytmu na pewno nie będzie przyjemne, a rozpocznie się jak usłyszę jutrzejszy budzik o 6.05 i w trybie ekspresowym włączę drzemkę na kolejne 7 minut ciszy. Mam nadzieję, że po ponad tygodniu fizycznego odpoczynku od siłowni będę mogła wrócić do biegania i że moje struny głosowe wydobrzały na tyle, że rehabilitacja głosu, o której mówił laryngolog nie będzie konieczna.
Jedynym plusem chorowania w domu jest niezmniejszony stan wypłaty, który poprawi mi nastój na koniec miesiąca. Ominę jednak wyciągi z apteki przeglądając historie operacji bankowych... Doceniłam mojego służbowego laptopa, dzięki któremu to wszystko było możliwe. Wyczyszczony z kurzu, zapakowany czeka na powrót do biura.

Aby przypomnieć sobie świat wybrałam się wczoraj do galerii na mały risercz po sklepach, moim celem była torebka na lato, której oczywiście nie kupiłam. Oglądając strony internetowe moich ulubionych sklepów stwierdzam, że robią zbyt wielkie nadzieje, bowiem prawie zawsze jadąc po coś konkretnego tego nie znajduję... Szkoda, ale się nie poddam :) Udało mi się jednak zdobyć coś miętowego :) bluzeczkę z kołnierzykiem w stylu bebe! Iiiii balerinki, o których niedawno pisałam. 
Hmm, tak więc mam już wszystko, aby jutro zrobić wielki come back!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz