czwartek, 22 września 2011

Fryzjer

Jestem chyba jedną z niewielu osób, które nie lubią chodzić do fryzjera. Chodzę, gdy muszę. Kiedy moje odrosty stają się mocno widoczne, kiedy pojedyncze siwe na czubku głowy pokazują mi upływający czas w kalendarzu i kiedy nijak nie idzie ich ułożyć i codziennie wyglądają jakby były brudne i wymagały szybkiej interwencji specjalisty. Wtedy nie ma opcji, szybki telefon do Dominiki i umawiamy termin. 

Nie lubię drastycznych zmian co do cięcia i koloru moich specyficznych włosów. Taaakk specyficznych.. po Tacie i jego Mamie otrzymałam w spadkowych genach kręcące się włosy. Nie mylić z kręcone, kręcące się, falujące, żyjące własnym życiem, niezależne i nie słuchające się nikogo łącznie ze mną. Jest taka prawidłowość we wszechświecie, że ci, którym się kręcą chcą mieć proste i na odwrót. Moja prostota na głowie ma miejsce klika razy do roku, właśnie po fryzjerze, kiedy Dominika spędza dobre 20 minut prostując to co usilnie się za chwile skręca. Na szczęście są profesjonalne prostownice, które poskramiają fale, zamieniają w proste i gładkie włosy.



Efekt utrzymuje się cały jeden dzień, bo potem końcówki odbywają taniec skręta i nic i nikt ich nie powstrzyma. I wracam to tzw. codziennego mopa, który uwielbia drogie kosmetyki do włosów i wtedy jako tako wyglądam.  Myję, czeszę, wklepuję, ugniatam i tak co dwa dni :)
Finalizując kwestię włosów i sięgając wstecz, kiedy byłam platynową blondynką.. tak! to ja poniżej:


stwierdzam, że nie jest tak najgorzej w byciu inną na ulicy, baa może nawet bardziej rozpoznawalną, zauważalną ;) Podobno kobiety z kręcącymi włosami mają większy temperament i są bardziej otwarte, trudno mi to oceniać pozostawiam to innym. 
A na koniec starsza wersja mnie, bardziej aktualna, z nową fryzurą, po której zostało już tylko zdjęcie, bo wszak żyje już własnym życiem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz