środa, 28 września 2011

Kumulacja

Pierwszy raz w historii Totalizatora Sportowego na osobę, która trafi szóstkę czeka wygrana o wartości 50 milionów złotych! Świat oszalał, kolejki do kolektur przeszły najśmielsze oczekiwania. Czy tu się dziwić? Kto by nie oszalał na myśl, że taka sumka trafi do portfela. A wszystko to sprawka kolorowych piłeczek z numerkami...


Żeby nie było tak kolorowo, to: prawdopodobieństwo najwyższej wygranej wynosi 14 milionów i jest mniejsze niż prawdopodobieństwo, że uderzy w kogoś amerykańska satelita. Pozostaje pytanie grać czy nie? Ja nie grałam, pamiętając teorię gier i pewne zasady z rachunku prawdopodobieństwa odpuściłam. 
Nie mniej jednak były dwie szóstki, a kumulacja faktycznie sięgnęła sumy 56 milionów. Na szczęśliwców czeka 28 milionów minus podatek, czyli około 25 milionów. No cóż.. niezła sumka, która na pewno skomplikuje życie tych osób ;)


niedziela, 25 września 2011

Jesień, ach to ty!

Przyszła jesień. Prawdziwa, bo kalendarzowa od kliku dni zagościła na dobre. Lubię jesień, chyba dlatego, bo sama jestem jesienna, urodziłam się na początku października i być może stąd ten sentyment. Z dzieciństwa pamiętam same piękne obrazy tej poru roku. Kolorowe liście na drzewach, skrzypiące pod stopami, kasztany, żołędzie, ostatnie ciepłe promyki słońca. I właśnie taką złotą, ciepłą, piękną i kolorową jesień lubię najbardziej.

Wybrałam się dzisiaj na spacer w ten jakże ciepły dzień. Mój park zaczyna się zmieniać, drzewa przejaśniają, alejki zaczynają chrupać opadłymi listkami. Cieszę się, że obok domu mam duży park i nie muszę jechać hen daleko, aby nacieszyć się takim widokiem. Choć myślę, że odwiedzę Łazienki, aby zobaczyć jesień właśnie tam.
Dni stają się coraz krótsze i tylko weekendy zostają na spacerowanie. Większość czasu nawet mimo ładnej pogody spędzam przy biurku w pracy. Czasem wymknę się na papierosa do towarzystwa, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Ranki witają chłodem i niesprzyjającą temperaturą powietrza, a wieczory szybko stają się ciemne i nieprzyjazne, tego właśnie w jesieni nie lubię (żeby nie było, że lubię wszytsko w jesieni).
Spacer natchnął mnie refleksyjnie, więc na koniec dnia zakopałam się z książką pod kocem, aby oddalić i uspokoić myśli przed kolejnym tygodniem.

A na koniec zdjęcia z mojego parku, jesień, jesień ach to ty!




czwartek, 22 września 2011

Fryzjer

Jestem chyba jedną z niewielu osób, które nie lubią chodzić do fryzjera. Chodzę, gdy muszę. Kiedy moje odrosty stają się mocno widoczne, kiedy pojedyncze siwe na czubku głowy pokazują mi upływający czas w kalendarzu i kiedy nijak nie idzie ich ułożyć i codziennie wyglądają jakby były brudne i wymagały szybkiej interwencji specjalisty. Wtedy nie ma opcji, szybki telefon do Dominiki i umawiamy termin. 

Nie lubię drastycznych zmian co do cięcia i koloru moich specyficznych włosów. Taaakk specyficznych.. po Tacie i jego Mamie otrzymałam w spadkowych genach kręcące się włosy. Nie mylić z kręcone, kręcące się, falujące, żyjące własnym życiem, niezależne i nie słuchające się nikogo łącznie ze mną. Jest taka prawidłowość we wszechświecie, że ci, którym się kręcą chcą mieć proste i na odwrót. Moja prostota na głowie ma miejsce klika razy do roku, właśnie po fryzjerze, kiedy Dominika spędza dobre 20 minut prostując to co usilnie się za chwile skręca. Na szczęście są profesjonalne prostownice, które poskramiają fale, zamieniają w proste i gładkie włosy.



Efekt utrzymuje się cały jeden dzień, bo potem końcówki odbywają taniec skręta i nic i nikt ich nie powstrzyma. I wracam to tzw. codziennego mopa, który uwielbia drogie kosmetyki do włosów i wtedy jako tako wyglądam.  Myję, czeszę, wklepuję, ugniatam i tak co dwa dni :)
Finalizując kwestię włosów i sięgając wstecz, kiedy byłam platynową blondynką.. tak! to ja poniżej:


stwierdzam, że nie jest tak najgorzej w byciu inną na ulicy, baa może nawet bardziej rozpoznawalną, zauważalną ;) Podobno kobiety z kręcącymi włosami mają większy temperament i są bardziej otwarte, trudno mi to oceniać pozostawiam to innym. 
A na koniec starsza wersja mnie, bardziej aktualna, z nową fryzurą, po której zostało już tylko zdjęcie, bo wszak żyje już własnym życiem :)

niedziela, 18 września 2011

Śliwki my love!

Jestem śliwkarą! Uwielbiam śliwki węgierki. Upodobanie, miłość totalną, smak i pragnienie ich kosztowania na przełomie lata i jesienni wyssałam z mlekiem matki. Nie mogę przejść obok nich obojętnie, słodkie, rozpływające się w ustach, czasem cierpkie, czasem przejrzałe... tak! tylko tak smakuje polska śliweczka! mmmniam!

Żeby nie było, że tylko świeże to uwielbiam również śliwki w occie i nie wyobrażam sobie bez nich żadnych świąt, idealne do mięsa pieczonego, schabów, karkówek, pasztetów. Niepowtarzalny smak i rodzaj dodatku.
Nie będę nic mówić o świeżym cieście ze śliwkami, albo lepiej śliwkach w czekoladzie :) To ostatnie z dzieciństwa pamiętam jako wielki luksus, to jak pomarańcze, które były w domu raz do roku w skromnej ilości. Kto by wtedy pomyślał, że będą na wyciągnięcie ręki w każdym sklepie.

 A na koniec powidła ze śliwek mojej Mamy. Nie ma nic lepszego do naleśników, czy do świeżego rogalika, albo do białego sera. Czasem same, czasem z dodatkiem gruszki potrafią przywołać smak lata i zmienić posiłek w wykwintną ucztę.
Zrobiłam komuś smaka? Nie będę przepraszać, tylko zapraszam do smakowania śliwek :)

czwartek, 15 września 2011

10 miesięcy

Czy to dużo, czy to mało? Dużo i nie dam sobie wmówić, że mało! Przez 10 miesięcy ciągnęłam żywot samodzielnego pracownika, samotnego, będącego sternikiem i kapitanem w jednym. Rzucona na głęboką wodę, bojąca się jutra, z ciężkim sercem otwierająca skrzynkę pocztową każdego dnia o poranku. To była szkoła życia, najlepsza praktyka zawodowa jakiej doświadczyłam. Była złość, żałość, pretensja, były łzy, chwile zwątpienia i chęć rezygnacji. Na koniec jednak był triumf, sukces, na który nie czekałam. Przyszedł sam i tylko dzięki wykonywanej pracy. Jestem z siebie dumna, że podołałam, że się udało, że wyszłam zwycięsko, że nikogo nie zawiodłam, a wręcz przeciwnie.  Nie trzeba być dyrektorem, kierownikiem, aby pokazać kim się jest, na co stać, co się sobą reprezentuje, co się wie i jak się pracuje. Dziś brawo dla mnie!
Było jak było i nie wróci więcej, choć tego nikt na 100% nie wie. Od prawie 3 tygodni moja jedyność i totalna centralizacja uległa powiększeniu o jedną osobę. Nikt nowy, nikt obcy, jak się mówi Swój wrócił do siebie. Nareszcie, w końcu, witam serdecznie! Nie powiem, że na początku było łatwo, bo miałam poczucie straty i zagrożenia, że ktoś nagle chce mi zabrać to co moje, co wypracowane, co wymyślone i narzucone przeze mnie. Dziś już wiem,że to był etap przystosowania się na nowo do pracy we dwie osoby. Niejednokrotnie słyszałam, abym spasowała, robiła coś wolniej, ba dzieliła się pracą. Trudno przywyknąć, skoro musiałam umieć robić dziesięć rzeczy na raz przez tyle czasu i nikt nie pytał czy pomóc, czy zdążę, czy mam siłę.
Teraz jest lżej, lżej w środku, w duszy, która pomału się uspokaja, uczy wolniejszego tempa, mniejszych emocji i zawirowań, które na spokojnie można przegadać i zastanowić się co dalej. Oddycham głęboko z nadzieją, że nadejdzie moment,w  którym mój poziom stresu związany z pracą w końcu opadnie.

niedziela, 4 września 2011

Czarny Motyl

Kilka dni temu Dear obchodziła swoje urodziny. A jak urodziny to koniecznie trzeba było je świętować :) Ze względu na zajęte kalendarze spotkałyśmy się na warszawskiej Pradze w kawiarnio-restauracji Czarny Motyl. To miejsce jest zupełnie inne od powszechnych sieciówek. Czuć odrębność, styl i charakter. Wszystkim gorąco polecam: Czarny Motyl

 
Z wielkimi apetytami zajadałyśmy kurczaka z suszonymi pomidorami polędwicę z camembertem. Do tego miodowy Ciechan z sokiem imbirowym i malinowym wchodził nam idealnie :)


Nareszcie miałyśmy dużo czasu na wygadanie się, omówienie wszystkich spraw, na które nie starczyło nam czasu podczas rozmów telefonicznych. Na szczęście wszystkie moje prezenty się podobały ufff :) Po dość obfitym obiadku poszłyśmy podziwiać praski urok I piętra Czarnego Motyla, który nie do końca był taki praski, o czym może świadczyć fototapeta na ścianie. Kolejne piwko doszczętnie rozwiązało nam języki ;) A niektóre zdjęcia nie nadają się do publikacji :) no i fakt faktem nie mają najlepszej jakości.
 Po kilku godzinach biesiadowania udałyśmy się na krótki shopping do pobliskiego CH na Wileńskiej. Niestety, ale zakupy Dear  miały tylko i wyłącznie formę przywitania nowego dziecka na świecie - słynny Puzzel urodził dziewczynkę ;) Po tym jak Dear pognała na 2gą zmianę do pracy (po 2 dużych piwach chciałabym to zobaczyć!) ja poszłam na małą rundkę po sklepach z ciuchami i wyszłam usatysfakcjonowana, ale z mniejszym stanem konta po ostatniej wypłacie.. Ale raz się żyje, ot co!

czwartek, 1 września 2011

Pierwszy Dzwonek

I po wakacjach.. 1 września nastąpił szybciej niż niektórym się mogło wydawać, zwłaszcza dzieciakom. Białe kołnierzyki, opalone twarze mijałam dziś w drodze do pracy. Przed nimi  kolejny rok prac domowych, kartkówek, sprawdzianów, matur, egzaminów. Nie zazdroszczę im!


Sama pamiętam niepokój przed nowymi przedmiotami i nadchodzącą ilością nauki. Tylko za czasów wczesnej podstawówki pamiętam radość z nowych przyborów piśmienniczych, które to dawały radość z powrotu do szkoły i bezkarnej możliwości ich użytkowania:)
Wraz z rozpoczęciem szkoły wrócą większe korki, brak wolnych miejsc w autobusie, zatłoczone kolejki i zapchane metro. Za tym całkowicie nie tęskniłam, wręcz przeciwnie taki stan dawał mi małą radość, kiedy rano w 35 minut udawało mi się dojechać do pracy z drugiego końca miasta.
Czas kiedy zaczyna się szkoła jest dla mnie sygnałem, że jesień tuż tuż. Poranki są już coraz chłodniejsze, coraz szybciej robi  się ciemno. Trzeba zapomnieć o krótkim rękawku rano i wieczornych ciepłych spacerach po godzinie 20tej. Czuć nadchodzącą jesień.  
A jesień to moja pora roku, ale o tym pewnie będę niedługo pisać...