niedziela, 10 lipca 2011

Słoneczniki

Kupiłam słoneczniki. Chciałam wnieść trochę słońca do ostatnio szarych i deszczowych dni. A te kwiaty kojarzą mi się  z pełnią lata, słońcem i ciepłem, emanują  radością i blaskiem. Idealnie się wkomponowały do mojej sypialni.
 Nie do końca jednak przyniosły słońce, bo po wczorajszym ciepłym dniu znów przyszły chmury i deszcz. Naprawdę nie wiem czy to przez  tą pogodę stałam się taka nijaka, czy przez inne czynniki, których istnienia staram się nie widzieć. Generalnie to nie był energiczny weekend, dokładnie taki jak pogoda: parny i duszny no i leniwy.

Ostatnio czytam. Namiętnie i nałogowo. Jedna książka za drugą. Za mną powieść psychologiczna "Krzyk ciszy", choć jak dla mnie psychologicznie uboga. "Samotny mężczyzna" czyli radzenie sobie po śmierci partnera w związku homoseksualnym. Na podstawie tej książki nakręcono film z Colinem Firth'em, ale jakoś nie zamierzam oglądać póki co. Co dalej "Tłumaczka" chyba najbardziej oryginalna z tych wszystkich nie-polskich jakie czytałam. To opowieść o Bliskim Wschodzie o różnicy kultur, religii, to opowieść z happy endem, aczkolwiek opisany na dwóch ostatnich stronach stąd duży plus za wycieczkę po emocjach i tym co ważne, co w naszej kulturze raczej nie do pomyślenia. Dalej Kasia Grochola i jej biografia "Zielone Drzwi" - bardzo polecam. Czyta się jednym tchem, śmieszna i mądra zarazem. Kontynuując polską literaturę "Trzepot Skrzydeł" również pani Kasi, chwyta nie powiem.. i Wiśniewski "Łóżko", bo jakoś nie miałam okazji. Mam jeszcze dwie historie, ale póki co plus za męski opis kobiecej psychiki. Przede mną na najbliższy tydzień biografia Moneta. I coś jeszcze. Postanowiłam wrócić do czytania w oryginale. Kupiłam Elizabeth Gilbert, bo po kilku stronach uznałam, ze może się w końcu uda :)
Jestem trochę zrzęda odnośnie kupowania książek, szkoda mi na nie kasy, kupując kota w worku i trzymając go na półce na wieczność. Jednak nie mam w pobliżu możliwości wypożyczania oryginałów. Stąd od czasu do czasu. W mojej domowej  biblioteczce jest jedna książka "On Beauty", której nie mogę dokończyć, nie idzie mi totalnie. Zawsze robiłam do niej podchody w pociągu jak jeździłam na południe. Ale po kilkunastu stronach zazwyczaj kończyło się na "Zwierciadle" lub muzyce w uszach. K. zawsze się śmiał, że znowu morduję tą samą książkę. I chyba już jej nie zmorduję, bo zbyt wiele mi przypomina. Ostatnio znalazłam w niej jedne z ostatnich biletów PKP co spowodowało, że schowałam ją głęboko do mojej biblioteczki. Chcę zwalić na źle opisane dialogi, ale póki co ta książka zbyt dużo mi przypomina. Tak więc odsyłam ją na długi odpoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz