niedziela, 31 lipca 2011

Imieninowe Party

We wtorek było Anny. A jak Anny to Dear robi imieninowe party! Już nie jak klika lat temu, w altance w ogrodzie dla sporej grupki osób. Tylko tak bardziej kameralnie. Tak więc wczoraj cały Boży dzień do zachodu słońca jadłyśmy i piłyśmy :) Uczta jak u Nerona: torcik kawowy, bananowiec, ciastka francuskie, orzeszki w czekoladzie, migdały, kawka z cynamonem, zupa krem z szynką i groszkiem ptysiowym, grill z Karolem ;) Jedzenia i picia było co nie miara!! Aż do dziś szumi mi w głowie, mam w ustach nadal smak przepysznego sosu czosnkowego Kasi i generalnie wyrzuty sumienia - kacyk moralny za ilość tego wszystkiego co trafiło do mojego brzuszka. Wszytsko to było PRZEPYSZNE i strasznie słodkie, ale w końcu raz w roku takie party! Zdjęć brak, ale po to są google, aby sobie wszystko przypomnieć :)







Dodatkowo poncz w dużych ilościach, winko i jarzębinówka wujka, echh ;) Czy tylko mnie dziś boli głowa?



Miło dla odmiany spędzić dzień poza miastem, na łonie deszczowej natury ;) Tak, oczywiście padał deszcz, ale jakoś grillowaniu to zbytnio nie przeszkadzało! :)Oglądałam małe kotki, koniki, kaczuszki i pawie, tak bo to taki swojski wiejski klimacik, bardzo proszę: 


Prawda, że uroczo? :) Śmiechu było co nie miara i za pewne niektórych mogły piec uszy, bo trzeba było zdać relacje ze wszystkiego, a wiadomo, że przy winku idzie to idealnie. W tym wszystkim bardzo towarzyszyła mi Miss Lempicka Si Lolita, czyli wspaniałe perfumy jakie dostałam od Piotrka, brata Anki na Gwiazdkę, słynne 'tylko nie mów mojej żonie' przeszło już do historii :) Kasia chyba nie wie, a ja na specjalne okazje pachnę wyjątkowo. No może pod koniec Lempicka zbytnio zintegrowała się z czosnkiem i alkoholem, ale nadal czuję ją we włosach :)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Wywiad

Udzielam wywiadu i idzie mi jak po grudzie.. Chyba w roli celebrytki mi nie do twarzy, albo dzień dziś nie taki, sama nie wiem.. Zacznę od początku. Trzy miesiące temu wręczono mi publicznie nagrodę Pracownika Roku 2010.
W rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej, lepiej i ładniej. Szklana statuetka z grawerem do tego dyplom na ścianę (sam Kartofel wieszał mi nad biurkiem) no i konto w banku. Oczywiście to ostatnie to żart :) W związku z wyróżnieniem mam prezentować się na okładce firmowej gazety oraz udzielić wywiadu. Normalnie Gwiazda ;) Z przyczyn oszczędności czasowych wybrałam opcję udzielania wywiadu na odległość, czyli dostałam gotowe pytania i czas na odpowiedź (czas kończy się jutro). Teraz już wiem, że lepiej było poświęcić 30 min odpowiedzieć tym, co w głowie siedziało i mieć spokój. A tak 9 pytań prawie jak na rozkładówkę Wyborczej albo Twojego Stylu. Z całym szacunkiem, ale pytania mało ambitne no i wiadomo, że zaraz potną, wytną i wyjdzie mini wywiad.. to po co takie pytania? Mniej więcej połowa za mną, ale ta gorsza połowa przede mną.. Bo jaką tak naprawdę miałam na to wszystko receptę? Za przeproszeniem zapierdzielam jak dziki osioł. Jakie plany zawodowe? A skąd ja mam wiedzieć, gdyby to tylko ode mnie zależało to nie wiem czy bym tu nadal była. Jakie wartości, idee.. mato czuję się jak bohaterka epoki Romantyzmu. Dobra zacisnę zęby i przejdę przez te pytania, inteligentnie, zwięźle, krótko i na temat. I szybko, aby nacieszyć się ostatnim wieczorem na urlopie :)

piątek, 22 lipca 2011

Pracoholik na urlopie

Od dwóch dni jestem na krótkim 3 dniowym urlopie, a że zahacza o weekend, mam wolnych 5 dni od pracy. Hmm powiedzmy. Po tym tygodniu chyba stało się jasne jak słońce, że jestem pracoholikiem. Przez wszystkie robocze dni tego tygodnia pracowałam średnio 10 godzin, hitem była środa ok. 12 godzin. Oczy mi siadły, w brzuchu burczało, czerwony lakier na paznokciach od stukania po klawiszach ma białe obwódki. Ok 300 maili za mną, stos spraw zamkniętych, stos rozpoczętych. Moja własna lista zadań co chwila napełnia się nowymi celami i zadaniami. Ostatnio usłyszałam, że na urlop iść nie powinnam, że nie może nie ot tak nie być. I ot tak właśnie mnie nie ma! Miesza się we mnie złość na Kartofla,który z bólem serca podpisuje mi urlop i żegna mnie jakbym co najmniej miała wrócić w kolejnym kwartale. Dodatkowo zła jestem na siebie, bo skrzynkę pocztową otworzyłam już klika razy.. ale ku własnemu pocieszeniu nie odebrałam żadnego z kilkunastu telefonów. Tak już mam :( Powinnam się leczyć!

Pogoda za oknem jak zwykle w kratkę, ale nie przeszkadza mi to zbytnio. Potrzebuję tylko kliku dni wytchnienia i dłuższego snu, ale jedno i drugie nie przychodzi mi zbyt łatwo. Śnią mi się głupoty, których nie pamiętam, albo takie, o których lepiej pisać nie będę. Najlepsze były robaki, które ostatnio mi się śniły: robaki - Przynoszą szczęście, np. nieoczekiwany przypływ pieniędzy. W szerszym znaczeniu może to być symbol przemijania, które daje początek czemuś nowemu. Tak więc czekam :)

Wczoraj spędziłam cały dzień  z Agą i Jaśkiem, który ma 6,5 m-ca i bez wątpienia zawładnął moim sercem. Jest moim małym idolem z niewątpliwie najładniejszym uśmiechem. Byłam jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się, ze Jasiek będzie na świecie, trzymałam mocno kciuki, aby to był chłopiec i jest. Totalnie mi nie przeszkadza, że ssał mi ubranie, obślinił spodnie, ciągnął za ozdoby na butach i za place. Nic. Kupił mnie totalnie, jestem Ciocią :)
Dziś delektuję się ciszą. Czytam, piszę i zajadam się pysznymi malinami, jakie kupiłam na osiedlowym bazarku. Potrzebuję nie robić nic. Wieczorem za pewne trening, a do tego czasu słodkie lenistwo :) 

niedziela, 17 lipca 2011

Letnie smakołyki

W końcu zrobiło się przyjaźniej za oknem, choć deszcze i burze krążą gdzieś blisko. Delektuję się słońcem w weekend. Odpoczywam na powietrzu łapiąc słońce i czytając "Jedz, Módl się i Kochaj", która póki co mnie nie powala. Po akcji 'wyrostek lub nerka', która zafundowała mi prawie tygodniową dietę na sucharach i wodzie zachciało mi się czegoś typowo letniego. Smak lata kojarzę z owocami, które są tylko w tej porze roku, jak również z jedną potrwa, która jest jak barszcz z uszkami w Wigilię. Tak jak grzybowe uszka smakują raz w roku, tak raz w roku smakują pierogi z jagodami. Lepić nie umiem, prędzej kupię lub nie zjem niż się nauczę. Tak więc wykorzystałam zainteresowanie mojej Mamy, która podobnie jak ja miała wizję mnie w szpitalu i chciała po tygodniu diety nic uraczyć mnie jakimś mięskiem i surówką. Powiedziałam kategoryczne 'nie' i z rozmarzonymi oczami zapytałam o pierogi z jagodami. I stało się! Tak znów rozpoznała ten wzrok i ulepiła, pyszne, brudzące na ciemny fiolet zęby. Oto i one. Nie ważne, że ciasto tuczące, nie ważne, raz w roku muszą być! Z jogurtem naturalnym, strzelające jagodowym sokiem mmmniam! :)

Tak więc po tygodniu opartym na suchym powietrzu zachwycam się owocami jak dziecko, które pierwszy raz widzi je na oczy. Do książki borówki amerykańskie, na lunch morele, po obiedzie zamiast wody chłodzący arbuz. Jem, jem choć z rozwagą ze względu na ilość cukru, ale jem i jem, bo w końcu już niedługo pozostaną znów tylko banany i jabłka.





niedziela, 10 lipca 2011

Słoneczniki

Kupiłam słoneczniki. Chciałam wnieść trochę słońca do ostatnio szarych i deszczowych dni. A te kwiaty kojarzą mi się  z pełnią lata, słońcem i ciepłem, emanują  radością i blaskiem. Idealnie się wkomponowały do mojej sypialni.
 Nie do końca jednak przyniosły słońce, bo po wczorajszym ciepłym dniu znów przyszły chmury i deszcz. Naprawdę nie wiem czy to przez  tą pogodę stałam się taka nijaka, czy przez inne czynniki, których istnienia staram się nie widzieć. Generalnie to nie był energiczny weekend, dokładnie taki jak pogoda: parny i duszny no i leniwy.

Ostatnio czytam. Namiętnie i nałogowo. Jedna książka za drugą. Za mną powieść psychologiczna "Krzyk ciszy", choć jak dla mnie psychologicznie uboga. "Samotny mężczyzna" czyli radzenie sobie po śmierci partnera w związku homoseksualnym. Na podstawie tej książki nakręcono film z Colinem Firth'em, ale jakoś nie zamierzam oglądać póki co. Co dalej "Tłumaczka" chyba najbardziej oryginalna z tych wszystkich nie-polskich jakie czytałam. To opowieść o Bliskim Wschodzie o różnicy kultur, religii, to opowieść z happy endem, aczkolwiek opisany na dwóch ostatnich stronach stąd duży plus za wycieczkę po emocjach i tym co ważne, co w naszej kulturze raczej nie do pomyślenia. Dalej Kasia Grochola i jej biografia "Zielone Drzwi" - bardzo polecam. Czyta się jednym tchem, śmieszna i mądra zarazem. Kontynuując polską literaturę "Trzepot Skrzydeł" również pani Kasi, chwyta nie powiem.. i Wiśniewski "Łóżko", bo jakoś nie miałam okazji. Mam jeszcze dwie historie, ale póki co plus za męski opis kobiecej psychiki. Przede mną na najbliższy tydzień biografia Moneta. I coś jeszcze. Postanowiłam wrócić do czytania w oryginale. Kupiłam Elizabeth Gilbert, bo po kilku stronach uznałam, ze może się w końcu uda :)
Jestem trochę zrzęda odnośnie kupowania książek, szkoda mi na nie kasy, kupując kota w worku i trzymając go na półce na wieczność. Jednak nie mam w pobliżu możliwości wypożyczania oryginałów. Stąd od czasu do czasu. W mojej domowej  biblioteczce jest jedna książka "On Beauty", której nie mogę dokończyć, nie idzie mi totalnie. Zawsze robiłam do niej podchody w pociągu jak jeździłam na południe. Ale po kilkunastu stronach zazwyczaj kończyło się na "Zwierciadle" lub muzyce w uszach. K. zawsze się śmiał, że znowu morduję tą samą książkę. I chyba już jej nie zmorduję, bo zbyt wiele mi przypomina. Ostatnio znalazłam w niej jedne z ostatnich biletów PKP co spowodowało, że schowałam ją głęboko do mojej biblioteczki. Chcę zwalić na źle opisane dialogi, ale póki co ta książka zbyt dużo mi przypomina. Tak więc odsyłam ją na długi odpoczynek.

piątek, 8 lipca 2011

Kaloszki

Z reguły nie gonię za modą na oślep. Nie kupuję wszystkiego co modne, tzw. trendy, cool i jazzy. Jeśli ta nowość pasuje do mojego stylu, podoba mi się i krzyknie do mnie -to tak, ale nic na siłę. 
Z kaloszkami było podobnie. Nie wiedziałam co jest modnego w tej kupie gumy, która zaparza i poci stopę. Może to taki syndrom dzieciństwa, kiedy kalosze były ciężkie, brzydkie, a jak padał deszcz wręcz obowiązkowe. Kojarzyły się z wyjściem na pole lub pieleniem grządek. Powiedziałam 'nie ma opcji'. Do dziś zastanawia mnie i zadziwia fakt jak zbyt szybko człowiek coś ocenia :) 
Oczywiście wszystko było do czasu. Do czasu pewnego listopadowego weekendu, kiedy postanowiłam pojechać na zakupy. Moja Mama stwierdziła, ze pojedzie ze mną, taki wypad matka-córka. I wiedziałam, że już po zakupach. Kocham moją Mamę najbardziej na świecie, ale zawsze jak jedziemy razem to powodzenie moich zakupów jest odwrotnie proporcjonalne do jej powodzenia, czyli ona wychodzi z pełnymi rękami, a ja z niczym. Nie umiem jej odmawiać, więc pojechałyśmy. I stało się. Krzyknęły tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach! Stały, czekały, ostatni numer, piękne, wzór z biało czarnej koronki i cena jak z kosmosu. I tak stałam jak ta święta krowa i patrzyłam na to cudo, które już widziałam na sobie, do tego do tamtego. I wtedy moja Mama przeszła w tryb zaskakiwania mnie, co czasem jej się zdarza: 'przymierz', 'o jakie super', 'ale ci pasują', 'a do kurtki idealne', 'a do legginsów wyśmienite'.. no i jak miałam się im oprzeć? Ale zaraz kosztowały 150zł, tyle kasy na zwykłe gumiaki?! Tak trzeba było sobie to jakoś wyperswadować. Nie byłam dzieckiem, które ciągnie mamę za spódnicę i prosi o to, o tamto i jeszcze coś. Tak mnie wychowano, dostałaś to masz, zapytam czy chcesz dostaniesz. Być może dlatego, że nigdy nie naciągałam nikogo na głupoty moja Mama nauczyła się odczytywać z mojej twarzy pragnienie posiadania czegoś. I tak było tutaj. Już wiedziała, że one mnie kupiły, że zagościły w mojej głowie :) I co zrobiła? Ja poszłam oglądać coś dalej, tłumacząc sobie, że tyle pieniędzy nie wydam, a ona wzięła te kaloszki, poszła do kasy i mi je kupiła mówiąc 'masz dziecko to ode mnie, musisz je mieć'. I tak oto stałam się posiadaczką najpiękniejszych kaloszków na świecie. Właśnie dlatego nie mówię kaloszy, bo to brzmi tak gruboskórnie, a one były takie inne -moje. Kiedy przyszłam w nich do pracy tłum szalał i się zachwycał, a ja pękałam z dumy. Tylko zbyt często słyszałam 'ile???', no tak bo w Deichmann'ie można i za 40zł, a tu burżuła. Próbowałam znaleźć zdjęcie w internecie, aby się pochwalić, ale nie znalazłam - widzicie takie były oryginalne :) Właśnie były.. 
 
Z kaloszkami pożegnałam się dokładnie w dzień świętego Walentego. Z olbrzymim żalem musiałam je oddać, bo popękały i przemakały. Reklamowania nie ma sensu oświadczyła pani ekspedientka i zwróciła mi te 150zł. 
Echh.. i właśnie w taką pogodę jak dziś wspominam je bardzo ciepło, bo uratowały mnie od niejednego deszczu i przypomniały kawałek dzieciństwa, tj. chodzenie po kałużach. Nie kupiłam kolejnych z obawy przed krótką przydatnością, poza tym tamte były jedyne w swoim rodzaju i nic nie mogło ich zastąpić.

niedziela, 3 lipca 2011

Po Grecku

Tak jak pisałam wcześniej zatęskniłam za Grecją. Przede wszystkim przez pogodę, bo widząc za oknem szarość i pluchę chciałabym uciec gdzieś daleko, gdzie słoneczko świeci non stop, jest dobre jedzenie, ciepła woda, beztroska i błogie lenistwo. Taki właśnie był mój urlop w Grecji, a dokładnie na greckiej wyspie Kreta w lipcu 3 lata temu. Aby poczuć trochę ciepła klika razy obejrzałam zdjęcia z tamtego urlopu. Wczoraj obejrzałam "Moje Wielkie Greckie Wesele" bardzo lubię ten film, mimo, że fabula nie jest z górnej półki, to jest coś w tym filmie, co wywołuje uśmiech na mojej twarzy: humor, grecki luz.. I dokładnie tak samo mam z Kretą :) Z żalem słucham o bankructwie Grecji, stąd taka krótka retrospekcja, bo wszystkich zachęcam aby wybrali się  kiedyś właśnie tam! Ja mam cichą nadzieję tam wrócić i pojechać na Santorini, bo tam niestety nie dotarłam.

Przystanek I - Heraklion
To największe miasto na Krecie. Najciekawsze, bo pierwsze jakie zobaczyłam lądując na wyspie. Właśnie lotnisko - nad samym morzem, niesamowite przeżycie :) Piękne miasteczko, oszałamiający widok na zatokę, fortecę i  Morze koloru błękitnego, seledynowego, achh!






Przystanek II - Knossos
Czy jest ktoś, kto nie pamięta Mitologii Greckiej? Tam właśnie można znaleźć labirynt Minotaura i pałac króla Minosa. Niesamowicie było to wszystko zobaczyć na własne oczy, dotknąć kawałka historii i zamyślić się jak to wszystko przetrwało tyle tysięcy lat. Pamiętam jak było wtedy gorąco i te cykady, które nie dawały spokoju swoim śpiewem. No dobrze przyznam się, że w tym wszystkim najbardziej zawiódł mnie ten labirynt, który nie wygląda tak jak każdy go sobie wyobraża ;)

 
 

Przystanek III - Ajos Nikolaos
To wschodnia część Krety i jednocześnie bardzo istotna część turystyczna tego regionu. Często porównywana jest z Saint Tropez lub Wenecją. Jest tam naprawdę uroczo. W centrum miasta znajduje się słynne słodkowodne jezioro Wulismeni, które łączy się z morzem. Wokół jeziora masa knajpek i najlepsze naleśniki z lodami waniliowymi jakie jadłam ;) 

 
 

Przystanek IV - Spinalonga
To mój ulubiony przystanek! :) Zrobiła na mnie ogromne wrażenie wizualne jak i historyczne. Wyspa z olbrzymią fortecą to ostatnie w Europie miejsce tzw. leprozorium, które służyło jako miejsce zesłań chorych na trąd. Żyli tam jak w małym miasteczku, mieli domy, sklepy, brali śluby, rodzili dzieci. Obecnie na wyspie nie mieszka nikt jest to jedno z głównych atrakcji turystycznych. Ostatnim człowiekiem jaki tam mieszkał był ksiądz (ale prawosławny, Grecja to prawosławie), który uzdrowiony opuścił wyspę w 1962 roku. Co rok w rocznicę odwiedza wyspę. Ciekawostką jest to, że Spinalonga jest jednym z niewielu miejsc, których nie zaatakował podczas II wojny światowej Hilter, jak wiadomo bał się wszelakich chorób. 
Wyspa naprawdę wygląda jak opuszczone miasteczko, można przejść je w godzinę oglądając to wszystko co zostało po tamtym w sumie niedalekim okresie czasu. Piorunujące wrażenie robi widok na Morze, jedne z najpiękniejszych widoków jakie widziałam w życiu.
 
 
 
 


Przystanek V - Różności
Kreta to przede wszystkim historia i piękne widoki. Rąbek starożytności i Morze, które zapiera dech w piersiach. To mniejsze urokliwe  wysepki, na które nie ma innego transportu niż mały stateczek. To sałatka grecka - przyznaję, że tam jadłam najgorszą sałatkę grecką na świecie!! To tzaziki, to sejsta, to słońce, to Kolokhita, to kamieniste plaże, to tawerny, to głośni Grecy, to Zroba. To niesamowity urok i klimat na odpoczynek od codzienności, tej naszej polskiej.  

 
 
 

Mam olbrzymi sentyment do tej greckiej wyspy :) Na lodówce wiszą magnesy, na regale stoi wiatrak. Marzy mi się odwiedzić pozostałe wyspy jak również Grecję kontynentalną. No i Santorini, białe domki z niebieskimi dachami i okiennicami z widokiem na Morze, mmm :) Prawda, że piękne?

Letnia słota

To ma być lato?! Powiem krótko - nie takiego lata oczekiwałam! Odkąd na kalendarzu pojawił się lipiec jest wręcz okropnie, jesiennie, dżdżyście. Ciągle pada deszcz, jest chłodno - dziś termometr pokazał 12 stopni, brr. Wieje wiatr i generalnie taka pogoda nie sprzyja niczemu. Najlepiej zakopać się pod koc z kubkiem herbaty, czytać, oglądać filmy, a na dwór wyjść tylko w ramach konieczności. W weekend taka alternatywa wchodzi w grę, ale zaraz poniedziałek.

Serdecznie współczuję wszystkim, którzy wydali sporo pieniędzy i spędzają teraz urlop nad polskim morzem - pogoda jak zwykle nie zawiodła ;) Wolę nie wiedzieć jak bardzo sobie plują w brodę, że nie dołożyli więcej i nie pojechali do Turcji. Ja generalnie polskie morze uwielbiam, ale umówmy się, czy jest ktoś kto mimo, że uwielbia nie zaklął pod nosem spędzając urlop w taką pogodę? No właśnie! ;)



Ostatni tydzień nie należał do najłatwiejszych. Nie umiem jednoznacznie określić dlaczego. Nie chcę ciągle marudzić na pogodę, ale chyba to co się z nią działo w ostatnim tygodniu naprawdę odbiło się na moim samopoczuciu. Rozkojarzenie, podirytowanie, zmęczenie, senność i co najgorsze codzienne bóle głowy. Słyszałam, że z przepracowania i stresu, że stare emocje opadają i organizm tak reaguje. Być może to wszystko prawda, ale co by nie było nie chciałabym, aby taki tydzień pojawił się ponownie. Zaaplikowałam sobie dawkę magnezu i potasu oraz paczkę proszków przeciwbólowych na kolejny tydzień. To prawie jak drugie śniadanie i promocja firm farmaceutycznych. Nie lubię łykać tabletek jak nie muszę, ale z lekka zaniepokojona wolę chuchać na zimne.


Po tygodniu walki w pracy nastał weekend i  wiele pożytku z niego nie było z wiadomych powodów.. Marzył mi się długi samotny spacer, aby usłyszeć siebie i nabrać dystansu do ostatnich wydarzeń. Jedyne co miałam to szybki marsz z treningu, na który poszłam, bo siedzenie w domu nie dawało mi już spokoju. Po drodze widziałam tylko puste alejki i dzielnie trzymające się na wietrze fontanny w moim parku. Jedyne komu chciało się wyjść oprócz mnie to ślimaki :)

Na sam koniec powiem tylko, że zatęskniłam za Grecją i poświęcę jej kolejnego posta :)
A i objerzałam film 'Waiting for Forever". Od razu uprzedzam to nie jest stereotypowa komedia romantyczna. Osobiście nie zakwalifikowałam tego filmu do komedii. Miesza się tu tęsknota, samotność, dążenie do celu, marzenia.. Uroku dodaje piosenka, która towarzyszy filmowi. Polecam tym z większą wrażliwością, bo oni zrozumieją ideę tego filmu.