czwartek, 30 sierpnia 2012

Dni Świra

Szukam inspiracji do urządzenia mieszkania. Kłębią mi się pomysły, wizje, pragnienia, wyśnione aranżacje i nowatorskie rozwiązania. Kupuje prasę specjalistyczną, wertuję strony internetowe, nowy katalog z Ikei i czuję jak styki w mojej głowie się nagrzewają do czerwoności. Bo ja to chyba sama nie wiem, czego chcę, a to co bym chciała powoduje listę za i przeciw i ból głowy. 

Stwierdzam więc, ze jest za wcześnie na wybory blatów, kranów, ościeżnic, kolorów ledów czy wielkości ramy na mojego Moneta. Poukładałam wszystko na kupkę i wzięłam się za ustawianie mebli w kuchni, rysowałam w programie do projektowania. Trochę kanciasto i krzywo, bo zmysł przestrzenny dostałam w znacznym niedoborze. Po kliku godzinach stwierdzam, że moje mieszkanie jest nieustawne i nic się w nim nie zmieści tak, jak bym chciała. Po dwóch dniach zmienia mi się koncepcja i akceptuje salon, walcząc nadal z kuchnią i z sypialnią. Na przesuwanie ścian już za późno. Czuję narastającego we mnie świra. 
Schowałam wszystko i zarządziłam stanowczą przerwę od szukania i oglądania. Na razie udaje mi się wytrwać, zobaczymy na jak długo. 
Moja Internistka mówi dziś do mnie w trakcie oglądania mych brzydkich migdałków "perfekcja pani Małgosiu nigdy nie da pani zadowolenia, bo zawsze coś można zrobić lepiej". Wzięłam sobie to do serca. Schowałam wszystkie materiały jeszcze głębiej. 
Jeszcze jest czas. 
Jeszcze zdążę ześwirować.

     

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Panterka

Nigdy nie wychodzi z mody. Jest modna zawsze i od zawsze, a moja wierność jej istnieje od lat w drobnych aspektach, bo co za dużo to nie zdrowo. 
Mam szczególną słabość do butów we wzór panterki. Przeważnie trudno mi znaleźć te właściwe, w tym roku znalazłam idealne.
Zdecydowałam się głównie dlatego, ze jest to ten sam model co kupione wiosną w kolorowe kwiatki baletki. Wygodne i dobrze wykonane.



poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wycieczka za miasto

W ostatni dzień mojego 6-dniowego długiego weekendu pojechałam do ekhmm miasta Wyszkowa. Czemu tam? Bo jako dziecko bardzo często jeździliśmy do Rybienka Leśnego (w gminie Wyszków) na działkę. Wycieczkę zainicjował mój Tata, który bardzo, ale to bardzo chciał, abyśmy tam pojechali odwiedzić stare śmieci. Pierwsza daleka podróż, za mną ponad 100km dziś i jak na dwu miesięcznicę prawa jazdy uważam wystarczająca :) Było trochę stresu na ekspresówce przez pewnego pana, który chciał pokazać kobiecie za kółkiem (znaczy mi), że jest większy i mocniejszy. Udało mu się mnie przestraszyć, więc ostatnie 20km jechałam z duszą na ramieniu :( Dziś był wyjątkowo gorący dzień na takie podróże, dała znać o sobie nienabita klimatyzacja, a raczej jej brak. Generalnie dzień zaliczam do bardzo udanych, klika zdjęć poniżej z wyprawy. Nogi nadal jak córka młynarza, ramiona już lepiej :)







piątek, 17 sierpnia 2012

Przełom

Nastąpił.
16 sierpnia!
Nareszcie, w końcu, achh jak się cieszę :) Czekałam na ten moment długo, na moment, w którym jazda samochodem da mi przyjemność, zdejmie ciężar stresu z serca i lewej nogi. 
Stało się to dziś, w piękny słoneczny dzień. 
Jak? Po prostu. 
Bez zbędnych teatrzyków. 
To się czuje, to się wie. 
Jest wspaniale, tak jak być powinno.
Piszę ja - Gosia Kierowca :)


wtorek, 14 sierpnia 2012

Gdzie jest Lato?

Pytam grzecznie. Po ostatnim tygodniu, gdzie pończochy samonośne same zsuwały się z gorąca w piekielnie rozżarzonych autobusach nastała wczesna jesień. Pochmurno, deszczowo, słońca nie widziałam od kliku dni.. :( Jak to tak? 
Właśnie rozpoczęłam długi weekend, do pracy wracam 21 sierpnia. Trzy dni urlopu = Sześć dni weekendu, to się nazywa ekonomiczne myślenie ;) powiedziałam ja, pracoholiczka do kwadratu z ilością urlopu mającą trójkę z przodu w dwucyfrowej liczbie całego urlopu :)
Lato od dłuższego już czasu kojarzy mi się z tą piosenką i nie ważne czy jest zima, jesień czy pełnia lata zawsze jak ją słyszę - nawet w radio, widzę to morze i słońce i mam lato w sercu :)






niedziela, 12 sierpnia 2012

Kierowcą Być

Okazało się dla mnie jednym z największych wyzwań, z którym borykam się do dziś. Kiedy posiadanie prawa jazdy zabłysnęło w mojej świadomości jako ogólna, nieprzymuszona chęć, potrzeba, jakkolwiek to ująć nie zastanawiałam się, co będzie jak już będzie.. bo do tego czasu miało upłynąć duuuużo mierzonego chyba w innej czasoprzestrzeni czasu. To było na przełomie stycznia/lutego tego roku.


Chcieć to móc! Po trudach ruszania, puszczania sprzęgła, rozumienia mechanizmu zmiany biegów i płynnego kręcenia kierownicą przyszedł czas na stabilność jazdy z szyldem dumnej Lki, który nie raz pokazywał mi - swieżakowi uczącemu się, gdzie raki zimują. Nie było zlituj, trąbili, wyprzedzali, wymuszali pierwszeństwo. Byli też mili, żeby nie było, że nie - zwłaszcza panowie, a niech im tam ;) Szkoła jazdy to szkoła na trasie, nie w komputerze przy rozwiązywaniu pytań testowych.
I nagle nastał dzień radosny, piękny i gorący, pachnący Łempicką, w kolorowe kropeczki - do dziś pamiętam co miałam na sobie i jakiego cienia na powiekę użyłam! I bach i prawo jazdy wydane i bach prezent w postaci pięknej mej, wspaniałej granatowej Toyotki i bach dowód rejestracyjny czasowy i bach dowód rejestracyjny tzw. twardy i bach nastała nowa czasoprzestrzeń. Jest sierpień. JAK?! Na parkingu niedaleko domu stoi samotna przez większość czasu moja samochodowa lepsza połowa, do której do dziś dnia czuję respekt ogromny. I drogi są te same, przepisy są te same, samochody na około te same, ale ja nie czuję się tak samo. Stres i drganie lewej stopy towarzyszy mi do dziś kiedy mam samodzielnie wsiąść i jechać przed siebie. Jak to możliwe pytam siebie i walczę maniakalnie wręcz z pokonaniem strachu przed innymi uczestnikami ruchu. To dziś brakuje mi tej Lki na dachu, która dawała mi odwagę i mojej instruktorki, która jak komar bzyczała mi nad uchem. Jest inaczej, bo inna jest odpowiedzialność za to co moje, za to, że tylko i wyłącznie ja jestem sobie kowalem losu w mojej pięknej markowej puszcze na czterech kołach. Nie mam wpływu na innych oszołomów, mam wpływ na siebie stąd jeżdzę jak baba - wolno, choć na odcinkach bezpiecznych, jak ja to mawiam, zdarza się i przekroczyć ciut prędkość, aby włączyć ten czwarty bieg, piątego jeszcze nie użyłam ;) parkuję jak baba - kilka razy poprawiam nim właściwie się ustawię i za dużo myślę, czyli jak prawdziwa baba za kierownicą. Mówię to z uśmiechem na ustach, bo żadnej z tych rzeczy nie żałuję, jeśli sprawiają, że JA czuję się dobrze za kółkiem. Najlepsza dieta dla mnie? Myśl o podroży samochodem, nie przełknę nic, a po wypijam hektolitry wody - wypełniacz absolutny :)

Za to co na szczęście do kluczyka i nie tylko serdecznie dziękuję. Mały różaniec z Włoch od Dear wisi przy lusterku, chińska laleczka od jednej Agi ma dać mi pewność siebie na drodze, a me imię od drugiej Agi daje jasno do zrozumienia - kto tu rządzi! :) Dziękuję !! :*

czwartek, 2 sierpnia 2012

Szczęście!

Są takie dni, które przechodzą do historii najważniejszych dni w życiu. Takim dniem był 2 sierpnia, w którym to pierwszy raz stanęłam stopą w moim M. Do tej pory moje M było tylko aktem notarialnym, kredytem na 30 lat, kawałkiem bloku widzianym z lasu, czy z nad ogrodzenia. Takie nierzeczywiste, bo dalekie, budujące się, odwleczone do 4 kwartału. A tu nic bardziej mylnego. Otrzymałam telefon z budowy, bo czas było spotkać się z Panem Hydraulikiem i Elektrykiem, aby zweryfikować położenie gniazdek, kontaktów, zlewu, prysznica etc. jednym słowem najważniejszych instalacji w moim M. Do tej pory odległe decyzje stały się realne i bardzo ważne. Pół nocy nie przespałam, rysowałam, wyobrażałam sobie, planowałam, konsultowałam, kombinowałam. I przyszedł czwartkowy upalny dzień :) Przekroczyłam próg mego M i zamarłam, to taki moment, w którym nie ma właściwych słów, aby opisać .. SZCZĘŚCIE.
I mimo że cegły, brak wylewki, kurz, rurki, kabelki wszędzie to widok wspaniały. Przechadzałam się po moich czterech ścianach, decydowałam co i gdzie, prowadząc dyskusje aranżacyjno-oświetleniowe z Elektrykiem i aranżacyjno-wodne z Hydraulkiem. Mieli dla mnie czas, słuchali, radzili, nie szli ślepo za moją decyzją, podpowiadali, mówili o ryzykach decyzji dzięki czemu kilka rzeczy zmieniłam, bo mieli absolutną rację. 
Po konsultacjach zostałam sama samusieńka, chłonęłam to szczęście, zamknęłam oczy i urzeczywistniałam moje przyszłe "urządzeniowe" marzenia, jak również likwidowałam niektóre, zwłaszcza kuchenne - legł w gruzie odrębny słupek na piekarnik, niestety go nie będzie, bo piony w kuchni zwęziły ścianę i nie da się tego obejść :( Czas wymyślić coś nowego :)

Kilka zdjęć, tak wygląda w wersji saute moje Szczęście :) Widok z okna i tak jest najpiękniejszy, a zapach lasu..mmmmmm :D

Sypialnia:

Kuchnia:
Widok z tarasu :))))