piątek, 20 stycznia 2012

Śledź raz, szybko!

Nie znoszę PMS! Im jestem starsza tym bardziej widzę, jak te trzy literki wpływają na mój stan ducha i ciała przed tym, co nas wyróżnia, oznacza, naznacza w byciu kobietą. Czas przygotowania do ujęcia kobiecości w największym tego słowa znaczeniu jest często drogą przez mękę. Gdyby tylko ból brzucha, piersi, zatrzymanie wody w organizmie i standardowe 2 kg na plus... to może jeszcze by uszło. Jednak zazwyczaj dochodzą do tego rozdrażnienie, poddenerwowanie, płaczliwość, poczucie totalnej bezradności i bylejakości.. Tego stanu nie znoszę. Ktoś krzywo spojrzy, a jestem gotowa wybuchnąć niekontrolowaną złością czy fochem. Ten czas powinien być specjalnym przywilejem, czasem chronionym dla buzujących hormonów i huśtawek nastroju.
W takie dni najchętniej nie wychodziłabym do ludzi, aby nikomu nie stała się krzywda. Nie ma jednak tak dobrze, więc staram się pić dużo, oddychać głęboko, a jak nie pomaga (zwłaszcza w pracy) pić ziołową herbatkę na uspokojenie, bleeeee. Nastrojowy shaker to nic w porównaniu z zachciankami jedzeniowymi jakie pojawiają się mi w tym czasie. Kiedyś żelki kwaśne serduszka, potem czekolada i cukierki, aby jak najwięcej czekolady, a ostatnio zabijam za brak śledzia! W oleju z cebulką, koreczki po kaszubsku, kawałki w sosie musztardowym, pomidorowym, każdym, nawet od biedy może być sushi ale z dużą ilością sosu sojowego. Słono, kwaśno, mocno.. tak!!!!!!!
 
 
Doznanie prawie ograzmiczne, jeśli takie słowo w ogóle istnieje. Z chwilą posmakowania robi się dobrze, błogo, złość odpływa, nastrój delikatnieje. Jak dobrze. W takich chwilach nie ma zmiłuj, nie ma przebacz, że dieta. Śledź raz i to szybko proszę! :)
Co będzie dalej? Mój organizm naprawdę mnie zaskakuje, zadziwia, bo nie pamiętam, abym taką miłością pałała do tej rybki, naszej rodzimej, limitowanej, ale pływającej po naszym morzu wspaniałym. Niech pływa i niech uspokaja zwłaszcza w takie dni jak dziś. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz