wtorek, 26 czerwca 2012

Szum spokoju

Uderzono do mnie lawiną pytań i trosk - pozytywnych oczywiście po wczorajszym wpisie. Dziękuję Kochani. Wpis był rozładowaniem napięcia wyrażonego powiedzmy to epicznym sposobem. Uspokajam się, bo w moją egzystencję wkroczyły nerwobóle, a jak tak jest, to jest źle. Włożyłam do torebki valused - ziołowy lek na uspokojenie, i przetrwałam. Na koniec dnia Ktoś zrobił mi najlepszy prezent jaki mógł :) Zostałam siłą optymizmu wsadzona do samochodu i zawieziona do mojego M. Moje osiedle rośnie,białe bloczki, obok las. Szumiał mocno, gałęzie tańczyły walca z wiatrem, zamknęłam oczy i poczułam totalny spokój. To był ten moment, który dał równowagę i siłę. Na walkę, na nowe decyzje, na wiarę. A przy uchu usłyszałam "pięknie tutaj", bo pięknie tam. Mój przyszły dom, moja oaza. A jeśli nie tylko dla mnie jest tu tak, to znaczy, że nie mogło być lepiej... :))


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Czekam

Bardzo mi miło, że jest grono czytelników, którzy czekają na wieści. Wieści, których ostatnio nie przynoszę zbyt często, wieści, które cedzę wielkim sitem i jak przychodzi co do czego to nie mam się czym z Wami podzielić. To nie tak, ze nie nie mam, bo kto mnie zna, wie, że w głowie mi huczy, serce bije i generalnie ja zawsze mam o czym mówić, pisać czy dzielić się. Jednak ostatnio to nie są myśli kolorowe, myśli wesołe, więc zamykam je w komnacie własnej duszy i trawię powoli, raz przez ciszę totalną, raz przez udawanie, że nic się nie dzieje, a raz przez łzy zarówno te smutku i szczęścia, które ostatnio się pojawiały. Obiecałam sobie, że pisać tu o moich smutach i zmartwieniach nie będę, bo nie chciałabym poszarzyć (jeśli tak słowo istnieje) świata, który i tak dla wielu z nas mieni się w takich bawarach. Otóż świat jest kolorowy, świat jest piękny, a ja tego świata nie doceniam. Nie umiem, bo jednej rzeczy ścierpieć nie mogę a mianowicie obłudy i braku sprawiedliwości, które otaczają mnie w miejscu, w którym czasu spędzam najwięcej, czyli w pracy. Ci którzy wiedzą to załatwione, a Ci którzy nie zaraz dowiedzą się co to znaczy wyzysk pracownika. Odkąd kupiłam mieszkanie, dostałam kredyt i zmienił się mój stosunek do pieniądza, do przyszłości walczę w mojej pracy o awans. Nie na dyrektora i nie na kierownika, by było jasne. Nie dlatego, ze się nie nadaję, choć może i nie, ale na uczciwie zasłużone stanowisko, które jak psu buda się należy. Czekam i walczę tak od lutego, a kto wie jaki jest dziś dzień nie łatwo się domyśli jak ciekawie sprawy się mają. Ja rozumiem, że kryzys - w sumie to nie rozumiem, bo wcale nie jest już tak źle, że sprzedaż kiepska - ale to nie jest moja wina, w sprzedaży nie pracuję, że to takie nie hop siup. Naprawdę potrafię to sobie wytłumaczyć. Ale tego, że dwa biurka obok mnie siedzi pańcia zarabiająca więcej ode mnie, cierpiąca ciągle na brak czasu do siedzenia w internecie i mająca połowę roboty mniej to tego już nie rozumiem. No nie i basta, nie przetłumaczycie mi i nic! To jest już moja czwarta ciąża, a dokładniej obowiązki, które objęłam za koleżankę, która to w sumie już urodziła dzidziusia. I nie mam nic przeciwko powiększaniu rodzin, związkom małżeńskim żeby było jasne :) Śmiało! Tylko ile można pracować za kogoś i w większości nawet nie oddawać tych obowiązków po powrocie "bo tobie idzie to tak idealnie". Idzie mi jak krew z nosa ostatnio samo chodzenie do pracy. Jest mi tak przykro jak nigdy dotąd. Bo jest to po prostu niesprawiedliwe i nie będę polemizować, że nie. Najsmutniejsze to, że jak się mawia twarde dowody w ręce mam, szef wie, drugi wie, racja przyznana i co z tego. Za chwilę wakacje, za chwilę jesień, a ja czekam i czekam. I nie tak, że nie na amen, tylko tak czekam i czekam, a może w tym miesiącu, a może w kolejnym, a może na święte nigdy. Najchętniej poskładałabym moje zabawki, a wiele ich nie ma i powiedziała grzecznie do widzenia. Póki co napisałam CV, dodałam nową pozycję - prawo jazdy kategoria B ;) Zbiera się czara goryczy i czuję, że niedługo się przeleje, uleje.. ale czekam, czekam na słońce i na coś jeszcze.. :)    tik, tak, tik tak....


czwartek, 21 czerwca 2012

Prawo Jazdy - TAK!

Dziś o marzeniach, których nie było, o marzeniach, które przypadkiem stały się marzeniem i o marzeniu, które się spełniło.

Prawo jazdy nigdy nie było moim marzeniem. Nie było nawet potrzebą, zachcianką, pomysłem na dodatkową formę edukacji. Przyszło wraz z kupnem mieszkania i garażu w promocyjnej cenie za 1200zł ;) Tak naprawdę postanowiłam spełnić marzenie mojego Taty, który od wielu lat wiercił mi dziurę w brzuchu "zrób" i "zrób, bo się przyda". Moja przygoda z kursem zaczęła się pod koniec lutego, kiedy w śniegi i mrozy jeszcze, dwa razy w tygodniu pędziłam na zajęcia ucząc się znaków, manewrów, pierwszeństwa na drodze, teorii jednym słowem wszak od niej musiało się zacząć. Potem jazdy. Pierwsza niezapomniana, koszmarna, koślawa, pełna strachu, obaw, ale ekscytacji i chęci dalej. Nie było łatwo, ale niepowodzenia działają na mnie motywująco, za wszelką cenę chcę pokazać, że potrafię i nie poddaję się tak łatwo. Na ostatniej jeździe dwa tygodnie temu usłyszałam od mojej instruktorki, że się nie spodziewała po tej pierwszej jeździe takiego końca w zaskakująco pozytywnym wydaniu... bo załapałam bakcyla, bo jazda sprawiała mi niesamowitą przyjemność, bo czekałam na dzień, w którym ruszę przed siebie z Lką na dachu.
 

Z tym końcem jednocześnie nastał początek Odlewczniej, zwanej potocznie Oblewniczą z przyczyn, o których mówić nie muszę. Egzamin teoretyczny był myślę bardziej stresujący niż matura, udało się bezbłędnie wypełniony test i kwitek na egzamin praktyczny na 20 czerwca. To się nie zdarza. Tydzień na egzamin tylko dla pierwszaków, nie zdasz, nikt nie zdaje od razu i wiele innych słów od znajomych dźwięczało mi w uszach non stop. Liczyłam finanse na jazdy doszkalające, poprawki, mina marniała, motywacja opuszczała. I nastał dzień próby. Moja lewa stopa nie drżała tak nigdy, łuk wyszedł mi najpiękniejszy na świecie, opuszczałam z piskiem opon górkę i jechałam na miasto. To było bardzo stresujące 46 minut. Niesamowite bo tak naprawdę moje pierwsze samodzielne kierowanie pojazdem, bez brzęczenia nad uchem ;) Po skrzyżowaniach wielu, uliczkach, parkowaniach, zawracaniach, rondach  otrzymałam uścisk dłoni egzaminatora i poniższy wpis w kartę egzaminacyjną.


Niemożliwe stało się możliwe - zdałam za pierwszym razem!! :)) A prawo jazdy do odbioru za 2 tygodnie! Od wczoraj wiem co to płakać ze szczęścia, skakać pod chmury i cieszyć się jak dziecko, pełnią siebie i do wszystkich :) Czekałam na ten moment prawie 29 lat!  Niesamowite, że pół roku temu nawet bym nie uwierzyła, ze spróbuję, a dziś no cóż kolejne nie-marzeniespełnione :)) Czy to nie za dużo jak na pierwsze pół roku 2012 pytam nieśmiało?!

piątek, 8 czerwca 2012

Euro 2012

Piłka nożna nie jest moim ulubionym sportem. Jestem jedną z tych kobiet, które nie rozumieją fenomenu biegania kilkunastu mężczyzn za piłką i próbie wcelowania jej do bramki przeciwnika :)
Jednak taka chwila prawdopodobnie się już nie powtórzy, poza tym patriotyzm nie jest mi obcy. Niesamowite jest słyszeć polski hymn na własnym stadionie. Wzruszenie. Duch kibica pochłonął całe moje osiedle, na ulicach nie było nikogo. Polska Gola! tak krzyczeli pod oknem, a kiedy piłka znalazła się w bramce fala owacji niosła się po całej dzielnicy!

 Polsko Powodzenia!

sobota, 2 czerwca 2012

Cisza.

Są takie momenty, w których żadne słowo nie jest dobrym słowem, cisza jest złowieszcza, dźwięk za głośny, uśmiech zamiera, ból uderza do potęgi nieznanej. Śmierć. To na nią jedyną nikt nie czeka, nie myśli, obawia się, ucieka, zabezpiecza się przed nią jak może, ale ona nadchodzi. W najmniej oczekiwanej chwili, robiąc najgorszą z możliwych niespodzianek losu. Jest to jedyny w swoim rodzaju moment, który totalnie zmienia życie. Nieodwracalnie, całkowicie, bezdyskusyjnie zabiera nam bliskich bez słowa wyjaśnienia, bez słowa pożegnania. Zabiera za wcześnie dla nich, za wcześnie dla nas, mimo, ze na ten dzień po prostu nie da się przygotować. Szok, trauma, niedowierzanie, płacz, pustka, nicość, pytania.. Ostatnie pożegnanie. Wiara i nadzieja, że po drugiej stronie czeka nas mieszkanie w niebie, do którego na wieczny odpoczynek trafiają oni i trafimy my, wspólnie i sukcesywnie łącząc się i odnawiając nasze rodziny.
Dzisiaj żegnałam tatę bliskiej mi osoby. Nie da się opisać jej bólu i starty. W takiej chwili mogłam tylko być i byłam. Śmierć uczy, a czas brutalnie, ale zalecza rany. 
Jestem z Tobą i dla Ciebie J.!!