Tematem szukania talentów
zajęła się moja korporacja. Spośród trzech tysięcy pracowników wybrano
osiemdziesiąt osób naznaczonych mianem ‘talent’, którzy zostali zebrani do
jednego worka opatrzonego nazwą prestiż i wyzwanie. Talentem jestem i ja. Jednak nie unoszę się nad ziemią, a z
pogardliwym wyrazem twarzy reaguję na kogokolwiek zwracającego się do mnie w
ten sposób. Mierzę siebie i świat dość wysoką miarą, taką miarą mnie mierzono,
takiej miary mnie uczono, być może dzięki temu na laurach nie osiadam i nie opływam
w luksus dzielenia się moją cudownością i wielkością, gdyż daleko mi do niej.
Patrząc z boku wiem, ze powody do zadowolenia mogę mieć, bo na pierwszym
miejscu bywałam wielokrotnie w różnych sytuacjach w liceum, na studiach, a
niedawno i w pracy. Na to wszystko bardzo ciężko pracowałam, nie przyszło mi to
łatwo i szybko. Na koniec dnia czasami oddałabym duży kawałek moich osiągnięć,
aby mieć jakieś powodzenie, nie mówiąc nawet słowa sukces w innej dziedzinie mojego życia. Ale
do rzeczy.
Nikt z nas pracowników nie
wie do końca jaki był wyznacznik oznaczania wśród nas talentów. Dla tych co tworzą
jednoosobowe stanowiska można rzec, ze wyboru nie było, ale dla tych, którzy
tworzą grupę – zespół, robi się interesująco. W moim zespole talentem zostałam
ja, co według mnie jest proste i szybkie w analizie, nie mam męża, nie mam
dzieci, niedawno awansowałam, więc propozycji takich odrzucać nie powinnam, bo
nie wypada. Nie tyle nie wypada, co nie miałam takiej opcji, propozycja nie do
odrzucenia jednym słowem. Mimo, że nie jestem żoną, matką, ba nawet kochanką
nie powoduje, że skaczę pod sufit głównie dlatego, że mam bardzo dużo obowiązków w
pracy no i M., które jest dla mnie największym priorytetem, a i zaległy urlop w
postaci 26 dni. Mimo, że moja praca jest źródłem dochodu, aby M mieć i urządzić, to nie
powoduje, ze ma przesłonić mi cały świat, bo jak sytuacja w firmie
pokazuje, są momenty, w których sentymentów po prostu nie ma i ludzie po kilkunastu
latach dobrej pracy z dnia na dzień zostają zwolnieni.
Mimo wszystko to, co czeka
mnie jest ciekawe i na pewno rozwijające tylko przekraczające granice
wytrzymałości związane z ilością pracy jaką muszę wykonywać na bieżąco i dopiero wykonać,
czyli poprowadzić i wdrożyć dla korporacji odpowiedni projekt - taki jest cel projektu plus dodatkowo szereg intensywnych szkoleń, wszystko w ramach godzin pracy.
Po inauguracji programu
Talent (ze względu na potrzeby bloga nazwa została zmieniona) odczuwam dziwne
przeczucie, że program ów pokaże mi, że do pewnych rzeczy się nie nadaję i
talentem nazywać mnie nie wypada.
Narzucanie komuś czegoś nie
powoduje motywacji i twórczej kreatywności, a wręcz frustrację, kiedy to wszystko
styka się z rzeczywistością. Do tego dochodzi pewna nieuzasadniona zawiść
ludzi, związana z brakiem jasnych kryteriów wyboru osób do programu, przez co
atmosfera w pracy robi się nie do wytrzymania, a motywacja opada jeszcze niżej.
No bo skoro ja jestem Talent, to ktoś już nie, więc pracować nie-talenty nie
będą, skoro są mniej ważne dla firmy.
Tym jakże 'miłym' akcentem
kończę dziś jako niepewny, sztucznie okrzyknięty talent przez małe t.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz