poniedziałek, 24 września 2012

Monday Morning

Poniedziałek. 

Pierwszy a zarazem najbardziej nie lubiany dzień tygodnia. 
Czy można go nie lubić, kiedy wita takim widokiem?

Zdjęcie zrobione ok. 6.35 rano :)

piątek, 21 września 2012

Jesienne Przesilenie

Dopadło i mnie. Chłodne poranki, słoneczne popołudnia, zimne i nieprzyjemne wieczory. Raz bose stópki, raz płaszczyk i szalik. Do tego praca na open space, gdzie każdy pociągający przynosi zarazki z domu, przedszkoli i słynna klimatyzacja.
Zaczęło się standardowo, kiepskie samopoczucie, brak humoru, a potem z górki: gardło, zatkany nos, katar, chrypa, głowa jakby dźwigała tonę ziemniaków. Nie można się skupić, nie można oddychać, nie można mówić i generalnie najlepiej zniknąć.
Jak nie ma temperatury a aparat oddychająco-mówiący nie jest używany to praca nie jest jeszcze taka zła. Gorzej jak dzwoni telefon, jeden, drugi, spotkanie i trzeba użyć słów, skrzek od razu powoduje lawinę egzorcyzmów, abym jak najszybciej oddaliła się od społeczeństwa. Ale jak to u mnie - pracy po uszy, jak mam spokojnie chorować? Nie da się, no nie da. Przetrwałam do czwartku przy biurku, odwiedziłam laryngologa, negowałam wszelkie chęci zwolnienia lekarskiego i tak oto dziś pracuję sobie w domku. Jest cicho, aż dudni, przyjemnie, ciepło, zza okna zagląda bystre słońce. Zero makijażu, szpilek, dresik i ulubione skarpetki, na kolanach spoczywa laptop co chwila przypominając mi spadającymi kopertkami, że jestem w pracy, no tak jakby :)

Posiadanie laptopa to smycz, jednak są momenty, w których sprawdza się idealnie :) Podobnie sprawdziła się herbata z sokiem malinowym i z cytryną, od której podczas tego przeziębienia totalnie się uzależniłam.

 

poniedziałek, 17 września 2012

10 lat później

W tym roku mija 10 lat odkąd opuściłam mury liceum, ze świadectwem maturalnym i tytułem zawodowym (ukończyłam liceum profilowane), a ze mną prawie trzydzieści koleżanek. Prawie, bo niektóre na maturę potrzebowały więcej czasu i przygotowań ;) Klasa żeńska najlepszego liceum profilowanego w Warszawie. Połączył nas los na 4 długie lata, po czym każda poszła w swoją stronę. Mimo zobowiązań kontaktowania się, obiecywania pozostawania w szkolnej przyjaźni przyszłość zweryfikowała kto z kim pozostał bliżej i przedłużył licealne losy. 
10 lat później czyli w sobotę wieczór spotkałyśmy się w większym gronie. Mimo, że frekwencja była naprawdę średnia patrząc na liczebność klasy, a niektóre z nas widują się częściej to nie umknęła ani na minutę mi myśl, że za nami cała DEKADA. Kim są One po tym czasie?

Matkami, żonami, księgowymi, instruktorkami fitness, nauczycielkami, asystentkami, pracownikami w urzędach państwowych, współwłaścicielami rodzinnego biznesu, a także bezrobotnymi. Tak bardzo się zmieniły, a tak bardzo są takie same jak były - wesołe, dziecinne, wyluzowane, emocjonalne, dumne, chwalące się, użalające się, chcące być pępkiem świata, zazdrosne, zabawne, starsze, piękniejsze, poważniejsze, szczuplejsze, naznaczone ciążą, z takimi samymi i/lub z nowymi fryzurami. Dla mnie są takie same, jak je zapamiętałam, mimo zdobytych doświadczeń, smutków i radości życia. Jedne mnie zaskoczyły totalnie, np. nauczycielka wychowania początkowego, dla której wcześniej szkoła była instytucją kompletnie bezużyteczną,to mniej więcej tak jakbym ja została pielęgniarką z moją awersją do krwi i igieł :) albo druga koleżanka -spędzająca 2/3 roku daleko poza miastem opiekując się polem namiotowym, karmiąc króliki i koniki. Same szokujące zmiany w często wcześniej buntowniczych osobowościach. W dobie Facebooka, gdzie każdy ogłasza najmniejsze wydarzenie w swoim życiu, jednak niezaprzeczalnie inaczej jest spotkać się na żywo, porównać piękne zdjęcia z rzeczywistością i wyczytać z oczu niespełnione marzenia.

Kim JA jestem 10 lat później? 

Nie da się ukryć, że osobą z największym sukcesem zawodowym, pracującą w rozwijającej się korporacji, najlepszej w branży, pnącej się po szczeblach kariery. Dziś wiem, że ta determinacja, pokonywanie trudności, stawianie sobie poprzeczki jak najwyżej i zwykła, choć wtedy niezwykła, dziwna i niezrozumiana chęć zdobywania wiedzy była podstawą do umiejscowienia mnie tu, gdzie teraz jestem i bycia tym kim jestem. 
Dopiero teraz, tak późno - ale lepiej późno niż wcale wiem, co dała mi najlepsza średnia na koniec liceum, najlepsza nota na studiach A.D. 2007 r., świadomość, że skończyć ekonomię  3 lata (a nie w 5 lat), studiować "z nudów drugi kierunek", a wkład własny na moje M mieć z dobrze ulokowanych środków ze stypendiów naukowych, to duże osiągnięcie. Trudno mieć uznanie dla siebie samej, aby nie zostać posądzoną o próżność i chwalenie się, ale tak mi dzisiaj w sercu gra. A jak gra to piszę. Niespełnione marzenia też są, bo 10 lat temu widziałam się w obecnym wieku jako żonę, matkę i spełnioną w rodzinie kobietę. Dziś nie zazdroszczę innym dzieci, bo instynktu macierzyńskiego na razie mi brak, złamane serce nadal pobolewa, czasem się zamyśli za bardzo i potęskni. Na doktorat i pracę dydaktyczną jest już trochę za późno, tego mi brak, tego żałuję, za to mogłabym się kiedyś dać pokroić. Jak dobrze, że zostały choć piękne wspomnienia. 
A 10 lat później, czyli dziś nie zmieniłabym niczego, bo w głębi serca wiem, że gdyby nie przeszłość nie byłoby tego, co mam teraz. :)

sobota, 15 września 2012

Nietoperzom mówię NIE, a grube swetry ZAPRASZAM do siebie :)

Idzie jesień, idzie zima, a w raz z nimi nie mogę nie zerkać na to co prezentują kolekcje w sklepach. Nie gonię ślepo za modą no i moja szafa..  no cóż pęka w szwach. Od startu kredytu staram się być rozważnym konsumentem, a ten sezon wydaje się ułatwił mi zadanie bycia powściągliwą w zakupowych kwestiach. Najmodniejsze bluzki, swetry, sukienki w typie 'nietoperza' sprawiają, że wyglądam delikatnie mówiąc jak debil. Jeszcze 3 lata, o rozmiar większa bluzka była do zaakceptowania, bo lepiej się układała i przykrywała co potrzeba było przykryć. Teraz powiedzmy, że nie musi, więc wszystko co luźno zwisa i powiewa jest nie tyle marnowaniem niekiedy pięknego materiału co po prostu powoduje na mojej sylwetce kompletną katastrofę. Stąd też z wielkim żalem patrzę na te wszystkie zjawiska w pięknych kolorach i fasonach, które przechodzą mi koło nosa. 
Dlatego w tym roku stawiam na swetry. Grube, ciepłe, kolorowe, w warkocze, rozpinane, przez głowę - każde. Do mojej biednej i mało elastycznej szafy dołączyły już trzy - idąc chronologicznie - Reserved, H&M, Zara:



 
 



Moim marzeniem jest jeszcze sweter ze złotą nitką, na który poluję, ale którego jeszcze nie uszyto dla mnie :) Bo albo jest zbyt błyszczący, czego nie akceptuję, albo jest zbyt zlewający się z moimi włosami przez co wyglądam jak złoto-bursztynowa kula :) No i ostatnie albo - jest nietoperzem, których na zimę nie zapraszam do siebie.

niedziela, 9 września 2012

Wrzosem Jesień Się Zaczyna

Małymi krokami zbliża się jesień. Poranki i wieczory są coraz chłodniejsze, coraz szybciej robi się ciemno i generalnie czuć w powietrzu jesień. Lada moment z drzew spadną liście i jak co roku zachwyci mnie magia pór roku, która to ogałaca gałęzie, obumiera, by za kilka miesięcy narodzić się od nowa.

Jesień kojarzy mi się zawsze z wrzosem, bo jest piękną i wdzięczną rośliną. Marzy mi się zobaczyć na żywo pola wrzosowisk.



Już niedługo mam nadzieję jesiennie udekorować swój własny balkon doniczkami z wrzosem, które idealnie wpasują się w zapach lasu tuż za oknem. Póki co stoi w wazonie i przypomina mi, że lada moment prawdziwa jesień.


sobota, 1 września 2012

Zawodowy Skok w Zwyż!

Czekałam na ten dzień dłużej niż długo. Uczciwie podsumowując od około 1,5 roku. Walczyłam niecierpliwie, ale sumiennie i systematycznie. Kropla drąży skałę, drążyłam ponad pół roku. Udało się. Od dziś oficjalnie mogę ogłosić swój... Awans.
Nie ma w nim nic specjalnego poza tym, że formalnie to co robię odpowiada mojemu stanowisku pracy. Bowiem oficjalnie mogę już podejmować decyzje, odpowiadać za pracę innej osoby w zespole, zarządzać swoim obszarem pracy bez pytania czy tak jest dobrze, a może trzeba inaczej. Tak pracowałam przez ostatnie iks miesięcy, ale wątek "dlaczego było inaczej?" już mi się mocno przejadł i uważam, że nie warto go kontynuować, zwłaszcza tutaj.
 
Muszę przyznać, że jestem zmęczona tą całą sytuacją i kiedy dopadła mnie informacja o finale sprawy nie umiałam się prawdziwie ucieszyć. Przyzwyczajona do odwlekania decyzji, ciągłych problemów formalnych dopiero po kilku dniach zrozumiałam, że bitwa została wygrana :) Nie mogę zarzucić nic Kartoflowi (od teraz Kartofel'ek), bo murem stał za mną i walczył jak lew, choć wyglądem do lwa to mu bardzo daleko :D 
Miło słyszeć też od garstki osób, które wiedzą o moim awansie, że mi się należał i że stało się w końcu to, co stać powinno już dawno temu. Dziękuję! :*
Na moim koncie kolejny sukces, ten w odniesieniu do wcześniej podjętych życiowych decyzji dość kluczowy, bo zastrzyk finansowy awansu powinien mnie uchronić przed liczeniem każdej złotówki na wydatki mieszkaniowo-życiowe. Jak powiedział Kartofel'ek, apetyt rośnie w miarę jedzenia - to prawda, ale na chwilę obecną to i tak ważna i duża zmiana dla mnie i dla mojej przyszłości. Stąd póki co cieszę się i czekam na dalszy bieg wydarzeń :)